piątek, 5 października 2012

Jontek w Anglii

Przybyłem do Angli w 2005 roku, dlatego UK już trochę znam...Przyjechałem do Anglii prawie 9 lat temu, od początku uznałem ten kraj za śmierdzący, nic tu nie było tak jak powinno (no bo kto w normalnym kraju spotyka policjantów bez broni, albo samochody jeżdżące lewa stroną drogi?). Zacząłem poszukiwania pracy, które pokazały mi w jakim zjebanym kraju przyszło mi przebywać (znaleźć prace w jeden dzień? Też mi coś, a gdzie radość szukania?). Minęła druga doba mojego pobytu a tu już do pracy (też mi wakacje). Zły na cały świat jak tylko polak zły być potrafi, poszedłem z niechęcią do nowej pracy. Po rozmowie z managerem dowiedziałem się że mam pracować jako sprzedawca (coś tam jarzyłem po angielsku) i... tyle, żadnego innego zajęcia, żadnego sprzątania, żadnych wyzwisk... Nie,no przepraszam bardzo gdzie są związki zawodowe w tym kraju?! Nie byłem nauczony do nic nie robienia w pracy (to przyszło z czasem), no i te zarobki 1200 zł tygodniowo,czyli 200 funtów. W Polsce to dużo pieniędzy ale na Anglię to trochę mało. Pierwszy tydzień był dla mnie męką, nie mogłem znaleźć nic znajomego, wszystko było takie wstrętnie obce a na dodatek wszystko wyglądało tak SAMO!!!
Nie wiem czy byłeś/łaś kiedykolwiek w Londynie ale wyobraź sobie ulice zbudowaną z takich samych domów, no masz - powyżej !!! To pomnóż to sobie razy 1000 a nawet nie! 1 000 000 razy. Tu wszystko jest takie samo. Nawet ludzie wyglądają na klonów (zwłaszcza kolorowi). Odnalezienie czegokolwiek tu to jest cud i to zarówno Boski jak i Człowieka Czynu. Jednak po pewnym czasie zaczęło do mnie dochodzić czy może dorosłem do pewnego odkrycia... Mianowicie to nie Anglia jest chorym państwem, lecz Polska, Kraj który kochałem, Kraj moich ojców i to mnie dobiło. Zrozumiałem że można pracować jak człowiek, za ludzkie pieniądze, bez upokarzania. Że Policja wcale nie musi nosić broni, że pieniądze można inwestować, można się bawić. Ale dlaczego nie w Polsce? Ostatnio nawet szacowne BBC w programie Top Gear pokazało Polaków jako jełopów, którzy nic nie kumają i nadają się tylko do kopania rowów. Zastanawiam się właśnie czy oby nie burzymy się bez sensu...Oczywiście oświecona część Polonii czuje się dotknięta tym, że media w UK pokazują nas jako pożeraczy łabędzi czy ludzi którzy łowią ryby i je zjadają - w przeciwieństwie do Brytyjczyków, którzy je wpuszczają z powrotem do parkowych stawów. Najgorsze jest jednak dla polskich emigrantów wędkowiczów to, że Angole nie znają karpia, polskiej prawdziwej ryby ! Zapytam więc szczerze: ile procentowo jest w UK "oświeconych", czyli kumatych Polaków, a ile jest rasowych jełopów, którzy psują wizerunek Polaka ? Obstawiam, że jełopy stanowią znakomitą większość. Widać ich wszędzie: w metrze, w autobusach, na przystankach. Znam setki Polaków, którzy nie przyznają się w metrze do bycia Polakami, bo jest im wstyd za polskich współtowarzyszy podróży, którzy zachowaniem/zapachem/darciem ryja/ waleniem browaru w czasie podróży "ciężko" pracują na taki nasz wizerunek, który potem powielają media w UK.Nie dziwmy się więc, że pokazują nas jako buraków. Ciężko pracujących, ale buraków. I ostatnie pytanie: czy ty czytelniku nigdy nie zrobiłeś czegoś głupiego, co mogło mieć wpływ na postrzeganie Polaków przez Brytyjczyków? Wystarczy np rzucony pod nogi papieros na przystanku. Jak zrobi to Angol, to dla innych Angoli nie będzie to problemem. Jak zrobi to Polak, to oczywiście zaraz będzie, że Polacy przyjechali i śmiecą buraki. Jak się puści Angielka, to jest wyluzowana. Jak się puszcza Polka,to Angole gadają, że przyjechała na funciaki ze Wschodu i zaraża ich syfem...momentalnie zostaje okrzyknięta tanią dziwką z Europy Wschodniej. Kumacie ten mechanizm? On funkcjonuje wszędzie na świecie! Nagonka prasowa na Polaków trwa - mówią jedni. Żadnej kampanii niechęci nie ma - twierdzą drudzy. No więc, jak to jest? Czy prasa brytyjska rzeczywiście na cel wzięła sobie przybyszy znad Wisły ? Pierwszy problem powstaje wtedy, kiedy spróbujemy dookreślić pytanie - o jaką prasę chodzi konkretnie ? Jeśliby wziąć gazety poważne, których czytelnicy to przeważnie klasa średnia, to obraz raczej był i jest pozytywny. Jeśli jednak traktować tabloidy jako oddające w rzeczywistości opinię publiczną, to, owszem, można odnieść wrażenie narastającej fali niechęci. Ale - i tutaj mamy drugi problem - należy zadać pytanie, czy chodzi o Polaków, jako Polaków, czy raczej jako reprezentujących szersze zjawiska społeczne, z którymi część Brytyjczyków sobie nie radzi. Niski poziom dziennikarstwa (jedna z gazet wsławiła się umieszczeniem mapy Europy Środkowej, gdzie na miejscu Niemiec było napisane: „Polska”) i generalny prymitywizm argumentacji wielu z nich wskazuje na to, że tak naprawdę debata o imigracji, jaka toczy się w Wielkiej Brytanii, nie jest wcale debatą o imigracji, ale raczej rozmową różnych klas społecznych na temat zmian, jakie spotkały społeczeństwo brytyjskie w ostatnich dekadach.
Jak powszechnie wiadomo do Anglii zjechała się masa polskich buraków. Wraz z nimi przyjechały ich pociechy.Niektórzy już tutaj popłodzili małe buraczki. Zaprawdę powiadam wam, że przejebane jest być małym Polakiem w Anglii.
-Taki dzieciak, który urodził się w Anglii mówi po polsku, ale tylko w domu. W szkole i na ulicy nie przyznaje się, że jest Polakiem, bo bycie Polakiem, to obciach wśród młodzieży.Jest więc dwujęzyczny(w domu uczy języka angielskiego swoich rodziców).
-Żadna szanująca się brytyjska nastolatka nie umówi się z Polakiem, ponieważ żadna nie chce się wiązać z przyszłym budowlańcem. Tak myślą i mówią młode brytyjskie pizdy.
-Dzieciak przyjechał do Anglii do rodziców, którzy od 4 lat zapierdalają na budowie i na szmacie i w końcu udało im się odłożyć na przeniesienie się z pokoju 6-osobowego do 2-osobowego apartamentu (pokoju wynajmowanego od Cygana w chujowej dzielnicy).
-Dzieciak bez znajomości języka angielskiego startuje do angielskiej szkoły. Z miejsca dostaje wpierdol od rówieśników za brak komunikacji, polski ryj i wieśniackie ubranie. Regularnie jest gnębiony przez kilka lat z racji swojego pochodzenia. Biali przodują w prześmiewaniu małego Polaczka wytykając mu że jego matka sprząta w lokalnym pubie, gdzie ich rodzice upijają się co weekend. Młode asfalty i ciapki wyładowują swe wkurwienie na Polaczku, bo rodzice mówią im, że jebani Polacy zabierają im należne benefity - zapomogi).Według ostatnich danych bezdomnych polaków na Wyspach Brytyjskich wciąż przybywa. Śpią gdzie tylko mogą – na ulicy, w squatach, ośrodkach socjalnych. Jak podaje portal wp.pl, powołując się na wypowiedź Ewy Sadowskiej, prezes londyńskiej fundacji "Barka" wspomagającej tych, którym w życiu nie wyszło, władze miasta nie chcą dłużej wspierać bezdomnych imigrantów. Prym wśród nich wiodą niestety Polacy, dopiero za nimi plasują się Rumuni i Litwini.
ThermaCuts
Dziś wylatuje do Polski - Na grzyby, bo podobno jeszcze tyle borowików co jest teraz, to w Polandii nie było. Trzeba jednak uważac, żeby nie zjeśc fałszywke. Pewien cygan z Polski przyniósł pełen koszyk grzybów niby borowików, a okazało się po śmiertelnym zatruciu całej cygańskiej rodziny, że zeżarli nie prawdziwki, tylko szatany. Ja już kiedyś zeżarłem takiego szatana i wylądowałem w szpitalu, o krok od śmierci. Tylko dzięki Ewie, lekarce ze szkolnych lat ocalałem. Ale ona spierdoliła do USA po przewrocie w 1989 roku i dziś jest amerykanką. Posiada rancho w Colorado a ja kawałek strychu w UK. Całe szczęście, bo jest takie przysłowie polskie, grzybiaste... Lepszy rydz, niż nic...no to 100 metrów kwadratowych strychu, to chyba też majątek ! Z tego co wiem, bo mam z Ewą kontakt na mailu, to takie rancho jest tak kosztowne w USA, że zapierdala na jego utrzymanie w robocie od świtu do nocy nawet w niedziele, jak w markecie! A ja robie najwyżej 1 dzień w tygodniu i żyje ! Mówią, że job to uszlachetnia ludzi, co wcale nie jest prawdą. Im więcej masz, to stajesz się coraz bardziej pazerny, a Colorado, to możesz nawet w 3D pooglądac w google+ ( jej rancho też ) To na chuj się męczyc ? Lepiej na strychu leżec i oglądac przez lufciki: niebo, sun, moon i star's, a nie martwic się o przecieki w oknach i drzwiach swojego pałacu. W ostatnią sobotę przed wyjazdem strzygłem trawę Madonnie na jej castle, bo ona ma pałac niedaleko mojego strychu - 3 mile na zachód - Napierdoliłem się równo, ale warto było. Podeszła do mnie i pyta się skąd jestem ? A ja jej mówię, że z Polski. Byłam tam z koncertem w zeszłym roku. Ja wiem, że Pani była i opierdoliła Polandię z 1 miliona funtów. Skąd ty to wiesz pyta mnie. No jak to skąd ? Z polskich gazet, opierdoliła Pani ministerstwo Sportu, czyli królestwo Muchy równo jak gówno ! Gdzie pan mieszka spytała - odpowiedziałem jej, że na strychu 5 kilometrów stąd. Popatrzyła na mnie jak na świra i poszła w kierunku swojego pięknego castle wokół którego ciąłem równiutko green grass w kwadratową szachownice. Nie wszyscy ludzie naszej planety potrafią tak pięknie ciąc nie tylko grass, ale również inne rzeczy. Ciąłem tą trawę na jej castle przez cały tydzień od świtu do nocy. Śniadanie jadałem w domu, a na obiad zapraszany byłem do pałacu, a raczej tylko kuchni, bo na pałac był wstęp surowo zabroniony. Pewnie Madonna obawiała się, że może byc opierdolona ze swoich kosztowności. Naprawdę byłoby co obrobic, począwszy od właścicielki Castle, a kończąc na jej kosztownościach. Kuchara była również śliczniasta, bo w kolorze czekolady. Pewnie z Haiti, albo z Goa. Już przy pierwszym obiedzie zacząłem się do niej uśmiechac i opowiadac różne kawały, oczywiście polskie, tłumacząc łamaną angielszczyznę. Ten pierwszy ją tak rozbawił, że ze śmiechu zaczęły jej kapac z oczu łzy, chyba radości. A powiedziałem tak: Woman comes to the doctor, and the doctor asks what are you: the cook, said ! Troche chyba przesadziłem i zaraz dodałem, że po godzinie przyszła druga baba do lekarza, a lekarz ponownie pyta, co Pani jest ? Krawcowa - odpowiedziała! Rozbawiłem jej tymi dwoma krótkimi kawałami do łez. To dobrze, bo pewnie będe jadał obiadki z repetą. Wyciągnęła z pięknego dębowego kredensu, jakie widuje się tylko w Anglii u bardzo bogatych ludzi jeszcze piękniejszy głęboki talerz i nalała zupy. Nozdrza zaczęły mi natychmiast w przyśpieszonym tempie reagowac nad unoszącą sie wonią tego, co było treścią talerza. Zapach i smak tej zupy był tak fascynujący, że coś takiego żarłem po raz pierwszy w życiu. Za moment stało się coś niesamowitego. Po włożeniu pierwszej łyżki strawy do ust, szczęki jamy ustnej dosłownie mi zadrżały i zesztywniały. Poczułem w ustach ciepło Afryki zmieszane z najlepszymi przyprawami Indii. Tego nie da się w żaden sposób opisac, to trzeba osobiście zasmakowac. Ona patrzyła mi prosto w oczy, bo pewnie spodziewała się z mojej strony pewnego zaskoczenia, a ja z drętwą szczęką , która nie mogła przeżuc zasobu potrawy z inkrustowanego talerza, pewnie z Miśni i zesztywniałem. Zaczęła się śmiac. Jej grymas pięknych ust i czarnych olbrzymich oczu spowodował zapaśc do tego stopnia, że z otwartą gębą i głupkowatym wyrazem twarzy rzeczywiście musiałem bardzo komicznie, bo śmiała się do rozpuku.Ten uśmiech, mówię wam, był niesamowicie czarujący. Znała się na rzeczy i widząc, że mogę się zakrztusić i zjeśc w kuchni w Castel Madonny z tego świata, zaczęła mnie uderzac po tylnej części karku. Po kilku sekundach wszystko doszło do normy, żuchwa zaczęła normalną pracę. Ona skierowała do mnie z uśmiechem jeden głupi angielski wyraz: good ?Odpowiedziałem do niej - no good - very good ! I zacząłem się delektowac zupą z przepięknego porcelanowego talerza, pewnie kupionego za fortunę na którejś z brytyjskich wytwornych giełd licytacyjnych, których w Anglii jest do zatrzęsienia. Po zjedzeniu połowy zawartości talerza zadałem jej pytanie - skąd jesteś ? A ona - zgadnij ! No chyba nie z Wietnamu, chociaż miała upięty do pasa warkocz typowo wietnamski. No pewnie, że nie - odpowiedziała. To jak nie Wietnam, to pewnie Sri Lanka,bo skórę mlecznej czekolady posiadała. Też nie ! Na Egipcjankę, też mi nie wyglądała, bo Egipcjanki mają z reguły niebieskie oczy, a Ona miała black eyes. To strzeliłem pierwszy lepszy afrykański kraj. To może Algierką jesteś ? A skąd - odpowiedziała. Nie zastanawiając się tym razem wykrztusiłem Pewnie India ? Yes, ale nie do końca. Jak nie do końca ? Bo ja jestem nie hinduską, tylko woman is Goa. Uprzytomniłem sobie po kobietach z mojego katolickiego kościoła do którego chodziłem, że to rzeczywiście jest przedstawicielką Goa, bo tam na niedzielnej popołudniowej angielskiej mszy, połowa zapełnionego kościoła, to przedstawiciele obu płci wywodzące się z wysp Goa. A ty, po co przyjechałeś tu z Polski, jak jesteście w Europie? Zadała mi bardzo ciężkie pytanie, na które trudno mi było odpowiedziec. Nie powiem jej przecież, że przyjechałem za chlebem, czy kasą. Po nie długim namyśle znów strzeliłem - Przyjechałem studiowac ! No wiesz, przecież nie jesteś nastolatek ? Ale w Polsce to studiują na uniwersytecie III wieku i też jest. A co to jest Uniwersytet III-go wieku? Tego to już za wiele...Co ja teraz odpowiem ? W końcu zacząłem bredzić...Wiesz Uniwersytet III-go wieku, to taka wyższa uczelnia na której uczą tańca, hula-hop albo obsługi urządzeń w internecie. To uniwersytet tańca, to jeszcze rozumiem ? Ale wyższa szkoła hula-hop, to nie bardzo? No wyższa uczelnia dance, albo hula-hop, to taka wyższa uczelnia III-go wieku na której uczą tańczyc tańca klasycznego, a jak nie, to idziesz w market, kupujesz za 10 funciaków hula-hop i zapisujesz się do sekcji uczenia wymachiwania biodrami i tyłkiem w rytm melodii, przeważnie disco-polo i kupionego kółka - odpowiedziałem. Nie pojmowała, to jak ja teraz zatuszuje tematykę wyższej uczelni III-go wieku? Na szczęście zadzwonił dzwonek i Madonna zarządziła przyjęcie obiadowe, a ja jej powiedziałem, że na drugie danie,to przyjdę za godzinę. Poszedłem strzyc trawę z myślą, jakby ją ściągnąc na mój ukochany strych. Zadanie nie łatwe, ale próba warta świeczki. Cięcie green grass zupełnie mi nie szło pod wpływem zauroczenia tą kobietą. Co chwile spoglądałem na zegarek, kiedy wreszcie nadejdzie ta godzina, gdy zbaczę ją ponownie w kuchni przy spożywaniu obiadowego drugiego dania. Kiedy nadszedł czas, to rzuciłem spalinową kosiarkę do strzyżenia trawy w krzaki i pobiegłem do kuchennych apartamentów znajdujących się w tylnej części castel. Po wejściu do kuchennej jadalni zesztywniałem z wrażenia. Przy wielkim hebanowym stole siedziała piękna hinduska kobieta ubrana w sari. Warkocza już nie miała, tylko pięknie rozczesane włosy, prawie do pasa. Proszę siadac studencie, rzekła do mnie. Zmieszałem się i zacząłem myślec o tym aby tylko nie wspominała już o uniwersytecie III - go wieku. Pociągnęła jednak tym razem temat kucharski i spytała mnie jaki jest mój najlepszy kulinarny przysmak. Nie powiem, że jajecznica, bo się wyśmieje. Odpowiedziałem, że bardzo lubię zajęczy pasztet, oczywiście kłamiąc, bo z reguły to w domu jadałem pasztety królicze z pomordowanych królików z pobliskich krzaków, parków i zagajników. A zresztą, czy to jest różnica pomiędzy pasztetem z zająca, a dzikiego królika, chyba nie. Obiecała, że na koniec tygodnia zrobi mi taki pasztet pod warunkiem, że jej przyniosę zająca. Zatkało mnie dokumentnie, skąd ja jej wykombinuje w tak krótkim czasie zająca ? Szaraka przecież nie ustrzelę z procy ? Całe szczęście, że mam kumpla Anglika - Williama, który posiada flinte, to może uda nam się jakiegoś zająca w szczerych polach za Castlem upolowac ?Jest jeszcze jedna możliwość. Zamordowac dzikiego królika, obciąc uszy i obrac ze sierści, to chyba nie pozna, że to nie jest zając ? Muszę poczytać w domu anatomię, aby stwierdzic różnicę między tymi ssakami. Wstała, wypijając łyk kawy i swoje kroki skierowała do kuchennego holu. Za kilka minut przyniosła mi drugie danie. To już było żarcie typowo angielskie - składające się z pieczonej golonki, opiekanych ziemniaków i sałaty warzywnej. Przyniosła to na półmisku, chyba chińskim oryginale z wygrawerowanymi po obwodzie sześcioma złotymi smokami. Był tak piękny, że przyglądałem sie na to cudo z kilka minut, z wrażenia , bez konsumpcji. Takie cacko, to może posiadać tylko Madonna. Usiadła ponownie przy arystokratycznym hebanowym stole naprzeciwko mnie, tym razem wpatrując się w sufit. Zacząłem się jej znów przyglądac i stwierdziłem po raz wtóry, że jest naprawdę śliczna, a dodatkowo czarne sari z wyhaftowanym kwiatem lotosu na piersiach tworzyło nie zapomniany obraz: pretty woman, czyli pięknej kobiety!. Chyba ją namaluje w takiej pozie, może z uniesionymi rękoma w górę, aby podkreślic dodatkowo jej piękne ramiona i dlugie palce u rąk. Ale mogę zrobic to tylko u siebie w moim malarskim strychu. Jak ściągnąc ją na strych. Oto jest pytanie? Jutro z Williamem idziemy na polowanie - Szaraki wokół castle Madonny niech drżą. No i po robocie poszliśmy za castle na szerokie łany łąk, które przecinały wzdłuż i wszerz krzaki, czyli bush. Po dojściu do pierwszego rzędu zarośli z krzaków wyleciało na łąki kilkanaście królików i dwa zające. William wyciągnął flintę i jednego z nich ustrzelił. Pobiegliśmy razem do niego aby ewentualnie go dobic. Okazało się, że strzał był tak precyzyjnie wykonany iż szarak dostał nabój prosto w serce. Utracił więc życie natychmiast na miejscu postrzału. Złapałem go za uszy i wsadziłem do plastikowego worka. Poklepałem przyjacielsko Williama po ramieniu i obecałem, że w podzięce za zdobycznego zająca postawię w weekend whisky, i to nie tylko jedną. Kiedy w drodze powrotnej idąc wzdłuż krzaków, wyskoczył z nich zabłąkany królik, wyciągnąłem proce z kieszeni, założyłem za gumy mojej broni nabój z kawałka gwoździa i strzeliłem prosto w łeb. William jak to zobaczył, to oniemiał z wrażenia.Z czego ty strzelałeś pyta ? Z procy odpowiedziałem. Królik dostał nabojem z gwoździa w sam środek mózgownicy i padł na miejscu. Zapakowałem go do drugiej plastikowej torby i poszliśmy z green fields castle w kierunku miasta. Po drodze wstąpiliśmy do Arms House na piwo i oblalismy piwem belgijskim upolowanego szaraka i królika ...cdn...

Brak komentarzy: