To pozostało dzisiaj z Kopalni Węgla Kamiennego "Kleofas"To melodia z tamtych latPierwszą gwiazdą naszej zajebistej szkoły z osiedlu "Z" była - Ruda małpa .Po długiej szkolnej przerwie rozpoczęła się lekcja geografii prowadzona przez Rudą małpę, gwiazdę number 1 naszej upierdliwej szkoły osiedla Z. Ruda małpa słynęła w budzie z tego, że 99 procent uczniów pochodzenia męskiego w każdej klasie posiadało w nauczycielskich dziennikach pały, czyli dwóje. Każda lekcja Rudej małpy zaczynała się od pytań skierowanych do nas z zakresu wiedzy geograficznej Górnego Ślonska. Pytania stawiane nam były tak perfidnie konstruowane, że każde po zadaniu przez małpę pytanie, z góry zakładało, lufę w nauczycielskim dzienniku. Już na przerwie tak jakoś podświadomie przeczuwałem, że Ruda małpa rozpocznie swój egzaminatorski test od mojej osoby i tak też się stało. Ledwo hołota klasowa zasiadła w ławkach, Ruda małpa położyła dziennik na katedrze i syknęła: A czy mógłbyś Benio K - czyli ja, wymienić nam no ze trzy dopływy ślonskich rzek wpadające do naszej królowej polskich rzek Wisły. No zdrętwiałem z wrażenia, bo to pytanie sparaliżowało mój organizm dokumentnie, ale w odpowiedzi wykrzyknąłem, że Rawa. to wszystko przez bluesa... No i trafiłem, na co ona w ripoście odbiła, a skąd Benio wypływa. Pomyślałem sobie kurwa, że chyba żaden ślonzok nie wie skąd ten ściek wypływa, to ja przyszywaniec Górnego Śląska mam wiedziec skąd ? No i oczywiście dostałem pałę, czyli 2 , bo ściek Rawa nie jest dopływem Wisły, tylko Brynicy. Problem Rawy nie jest po dziś dzień rozwiązany, ponieważ szukam jej źródeł na Śląsku, a Robi nie chce w tym mi pomóc.
Drugą gwiazdą naszej świetlanej szkoły , czyli number 2 - była Robi - higienistka. Tajemnicza woman której nie mogliśmy rozszyfrować - nie była nauczycielką - ale pracowała w naszej szkole jako higienistka i zjawiała się w naszej szkole o różnych porach dnia sprawdzając non stop naszą higienę osobistą. Łeb - czy nie zawszawiony. Ręce - czy nie brudne. Zęby - czy były czyszczone - bo jak nie to proszek, szczoteczka i do WC . Za to ja kochaliśmy... Usunęła nie jedną wszawicę. Wymyła tysiące rąk i setki zębów. Ale najważniejsze było to, że zawsze była uśmiechnięta i życzliwa dla każdego z nas w odróżnieniu od naszych skurwiałych, pojebanych nauczycieli...Co miesiąc byliśmy przez nią badani, jak psy u weterynarza. Staruchy gadają na takich potocznie: Psy Pawłowa, a dodatkowo ważeni i mierzeni - doktorat pewnie chciała robić - bo przecież miesięczny przyrost naszego wzrostu był nijaki...Ten Pawłow, to tak nawiasem mówiąc, nie był głupi gośc. Ponieważ to już od przedszkola poprzez szkolny wiek, lata pracy i nieróbstwa, czyli emerytury, aż do grobowej deski, ktoś nas ustawił przez całe życie, jak Pawłow swoje psy... Robi dostała przezwisko, od wiewiórek, które latała podglądać na długiej przerwie, każdego dnia do pobliskiego Parku Paprocańskiego. Mawiała nam, że dziwne rzeczy dzieją się z tymi ssakami w naszym parku, ponieważ wszystkie są rude, za wyjątkiem jednej pary - która jest szara - Ta para, to szatynki - takiego koloru jak jej włosy. Od i szkopuł, bo u nas wiewiórki z reguły są koloru rudego - a tu masz ci babo placek - znalazła się rodzina szarych wiewiór...Jednym słowem sex bomba z niej była - wysoka,szczupła,zadbana i oryginalna, ale fotkę gdzieś zawieruszyłem. Walne zebranie SKOK pod rurą postanowiło w głosowaniu jawnym przyznac Izabeli N - pseudonim: Robi...Dla tych baranów, którzy nie wiedzą, co to za słówko, czy zwrot, Rada zaleciła wszystkim ze SKOK skorzystac ze słownika języka angielskiego...ROBI... Wiewiórka... To żenujące, ponieważ od drugiej klasy w budzie uczą nas języka przyszłości, a żaden z nas nie wiedział, że Robi - to wiewiórka. Nawet najmądrzejszy anglista budy - Jacuś - osioł z IIIB nie znał znaczenia tegoż słówka. Należy również czytających powiadomic , że skrót SKOK naszej szkolnej tajnej organizacji został wymyślony przez nas i w rozwinięciu nazywał się jako: Szkolna Klinika Opierdalania Każdego - ( kto się nawinie uśmiecha ten jest jełopem i to do kwadratu ). Jak sama nazwa wskazuje miała za zadanie inwigilować, terroryzować i opierdalac nasze szkolne otoczenie przy pomocy napierdalania wszystkich dookoła. Słowo to ,czyli opierdalać, a wymyślone całkowicie przez nas posiada dwa znaczenia - nierób i opierdalanie - ( nie mylic z SKO lub SKOK - kaczorów ). A Robi i parkowe wiewióry były gwiazdami - wizytówkami - naszej budy. Nasz wywiad OSK wywęszył, że jakiś luj z Bielska się koło niej kręci, a i Bucyfoł miał na nią chrapkę. Ten fakt z ciągłymi przyjazdami góralika z Podbeskidzia, pociągiem relacji Bielsko - Katowice i nagłe znikanie w parku doprowadził nasza organizację do szczególnej czujności. Nie pozwolimy przecież, żeby nasza szkolna, klasowa gwiazda i to rodowita tyszanka straciła cnotę z jakimś góralskim przybłędą. Walne zebranie pod Rurą tego lata jednogłośnie przegłosowała, że w okresie wakacji Robi – czyli higienistka naszej ukochanej budy zostanie poddana totalnej inwigilacji. Czytającym nasuwa się pytanie, dlaczego właśnie ona ? Odpowiedź prosta. Wszystkie nauczycielki mają załatwione wakacje – jako wychowawczynie na kolonie z pobliskich zakładów pracy, a Bucyfoł wyjeżdża do Jugosławii z ZNP. Spośród szkolnej elity pozostała więc szatniarka, czyli woźna i palacz kotłowy. Woźna mieszkała w szkole i pilnował dzieci i starego, a szatniarz mieszkał w tym samym bloku co Ruda małpa i chodził na wakacjach od świtu do nocy po paprocańskich barach powracając do domu późną nocą, totalnie nawalony. Robi mieszkała u rodziców w czteropiętrowym bloku na Rewolucji Październikowej. Obserwacja jej nie była więc utrudniona, w dodatku mieszkała na parterze i posesja jej wyposażona była z tyłu bloku w taras i niewielki ogródek.W ostatni dzień wakacji doszło jednak miedzy naszą tajną organizacją a Robi już do pierwszego zgrzytu jaki zaistniał tuż po zakończeniu szkolnej akademii pożegnalnej. Po przemowie pożegnalnej dyrektorki i aplauzie wszystkich klas, że to już koniec użerania ze szkolnym personelem, Bucyfoł nagle skierował swoje kroki w kierunku towarzystwa w którym przebywała Robi. Przystanął obok niej wykonując podejrzane ruchy swoimi łapskami na ciele naszej higienistki. Jeden ruch , a który wyraźnie dostarczył emocji naszej organizacji był wręcz skandaliczny a polegał na wyraźnym gładzeniu pośladków Robi i wyraźnym przeskakiwaniu łapska z jednego pośladka na drugi. Jacuś z IIIB widząc to , aż zaskomlał z wrażenia. Ale to jeszcze nic, bo nagle wspólnie skierowali swe kroki do głównego wyjścia. Poszliśmy za nimi, przystając na schodach wejściowych i naszym oczom z nie do wiary ukazał się niesamowity widok… Bucyfoł zapraszał ją wyraźnie do swojego Trabanta. Podbiegając ostentacyjnie do drzwi naprzeciwko kierowcy, otworzył je i wpakował Robi na przednie siedzenie. Zapalił Trampka, pomachał nam lewą ręką w pożegnalnym geście nam i pewnie budzie i odpłynęli w siną dal... I kto by pomyślał, największy osioł klasy IIIB, a obecnie już IV –tej , Jacuś zachował się najsprytniej, mówiąc swoim ochrypłym, gardłowym głosem – chłopaki lecę na Targiela, zobaczyć, czy aby nie wyjeżdżają z miasta i pobiegł na skróty w dół w kierunku ulicy. Ale numer - jeszcze wakacje się nie zaczęły a poddana wakacyjnej obserwacji gwiazda naszej budy, higienistka Robi, znika nam z pola widzenia. Po piętnastu minutach przybiegł zdyszany Jacuś oświadczając nam, że ulicą Targiela Trampek z miasta nie wyjeżdżał. To oznaczało, że nasza gwiazda SP - 40 ulotniła się z Bucyfołem i Trampkiem zielonego koloru na miasto.
Jedna taka zawodniczka, higienistka Robi poszukuje wraz ze mną. Cały sęk w tym, że ona obok Rawy pracuje, a ja jako emigrant mogę tylko korzystac z map google – earth. Chyba leniwa jest i nie chce się jej przejśc pod prąd ściekiem aż do źródeł. A przecież mogłaby przejsc do historii, jako geograf gdyby chciało jej się wykonac powyżej opisany spacerek. Ruda małpa po dziś dzień ma chyba jednak wyrzuty sumienia za moją pałę, ponieważ drugą rzekę wpadającą do Wisły z naszego regionu wymieniłem nasz ściek płynący poniżej budy, czyli jak staruchy zwią: Gostynka. Sprawdziliśmy to z całą naszą tajną grupą OSP naocznie – idąc w pierwszy dzień wakacji od rury aż do ujścia ścieku do Wisły. Ciekawe, że ten ściek dodatkowo jest zagnojony przez odchody tyskiego miasta, ponieważ Tyska Oczyszczalnia wszystkie niby oczyszczone kloaczne brudy pompuje do Gostynki. Zdążyliśmy to naocznie podczas naszej wędrówki zauważyc. Ojciec miał rację ściek puszczają do ścieku. To skąd ryby w ścieku Gostynka ? Tatuśko w tamtych czasach jebał na okrągło na na grubie - piątek,świątek i niedziela. Jednym słowem : jebał i jebał i nic z tego nie miał. Wszystko pisali mu na tzw. książeczkę G. W pierwszym roku działalności tej książeczki oszczędnościowej zaczął zbieranie złotówek na telewizor kolorowy marki RUBIN. Myślę, że Robi higienistka jak zostanie radną, a później posłem to z racji swojego wykształcenia zacznie się tym problemem przejmowac ! Od tegoż pamiętnego dnia, kiedy w dzienniku klasowym zainkasowałem piątą lufę z rzędu, Ruda małpa przeszła pod specjalny nadzór naszej tajnej klasowej organizacji SKOK.Przyszedł czas inwigilacji.Sprawę ułatwiał fakt pobliskiego zamieszkania jej obok budy, dosłownie naprzeciwko głównego wejścia, które przedzielała ulica Zgrzebnioka. Największym jednak atutem dla ciągłego śledzenia jej było to, że mieszkała na parterze z logią, mogła więc byc pod ciągłym nadzorem podglądania, fotografowania i podsłuchu...To tak jak mawiano wtedy w MO i ORMO - Nie ma chuja we wsi, żeby z tego pomieszczenia mysz mogła spierdolić...Zebranie SKOK jakie odbyło się tego samego dnia pod rurą zatwierdziło przy jednym głosie wstrzymującym się, że inwigilację Rudej małpy przenosimy po wakacjach. Szkoda upragnionych wakacji i lepszym jest moczenie dupy w jeziorze Paprocańskim niż warowanie pod oknami profesorki, która w dodatku, jak donosiły służby szpiclowskie całe wakacje ma spędzić w Zawoji jako wychowawczyni delegowana przez kopalnię Lenin.Kochanka sztajgra miała z Lenina, który niewątpliwie te wczasy wychowawczyni jej załatwił. Z tą kopalnią Lenin, to też były jaja, bo krążyła taka plotka po naszym osiedlu, a nawet w mieście na targowisku, że to nie żadna kopalnia Lenin, tylko Leni. Jak zawieszono nowoczesny neon na wieży skipowej: Kopalnia Lenin, to z reguły na nockę ta ostatnia litera, czyli n prawie nigdy się nie świeciła, co wkurwiało załogę przychodzącą na nocne zmiany. Taki ryl jak przychodził do roboty i witał go transparent świetlny na szychtę, że jest z Kopalni Leni - to od razu chłop rozmyślał, że jak jest leniem , to na chuj mu ta ciężka górnicza robota. Podobno sprawą tą zainteresował się sam I sekretarz KW, niejaki Grudzień, no to sprawa się rypła i była już tak wysoko, że ktoś musi zostac ofiarą nieszczęśliwej literki n, a bucyfoły z KW - to pewne, znajdą winnego. Przez tamtą zimę SB-ecja województwa śląskiego miała więc robotę, bo skip obstawiony był przez całą nocną zmianę przez szeregowego funkcjonariusza i to w zimie przebranego za ryla w brązowym kasku dla niepoznaki, który krążył przez całą noc wokół skipu. A zima była stulecia, tak to nazywają staruchy, po przeżyciu której wczesną wiosną wyzionął ducha i oddał swoje cenne życie w szpony diabła. Po zimie i śmierci SB-ecja odpuściła i nocne warowanie na skipie przekazała kopalnianemu ORMO.To dla niej - jak to czasami otworzy>
Po strzeleniu kostką brukową w balkonową szybę, błyskawicznie pobiegłem za róg bloku do wysypiska śmieci gdzie zakamuflowałem rower. Przeciąłem na rowerze ulicę Armii Czerwonej i przejeżdżając przez kładkę na linii kolejowej Tychy Miasto wjechałem pod tunel, dostając się w przeciwległą dzielnicę Tychów.
Było to dla mnie już bezpieczne miejsce. Wjechałem wraz z rowerem w krzaki znajdujące się po drugiej stronie wału kolejowego i zacząłem się przyglądać, co będzie dalej. Widok sprawiał wrażenie filmowego horroru. Blok Robi zupełnie kojarzę z poniższym filmikiem...Tychy - to miasto - blokowisko...
Spokojnie wyciągnąłem rosyjską lornetę zakupiona przez starego z książeczki G i skierowałem to optyczne narzędzie na jej loggię. Zobaczyłem przerażoną Robi i sztywnego Bucyfoła stojących na tarasie, których zaczęli oblegać mieszkańcy blokowiska z ulicy Rewolucji Październikowej.Za kilka minut przyjechała milicja. Trzech ich przyjechało. Ostatni, który wysiadał z tyłu z Fiata opisanego dużymi literami MO na bocznych drzwiach - nafaszerowany był gwiazdkami na pagonach i chyba po cztery na każdym posiadał, a więc kapitanem był. Pewnie szef dochodzeniówki. Pierwsze kroki skierowali na taras w kierunku zszokowanych świadków zaistniałego zdarzenia czyli purpurowej Robi i czerwonego jak burak Bucyfoła, bo przecież to nie jego poletko. Pewnie pytali ich co się stało ? Zapewne nic specjalnego się nie dowiedzieli, ponieważ kostka brukowa została wrzucona w okna w czasie ich wejścia, czyli kiedy przebywałem już w tzw. bezpiecznym miejscu. Kostka brukowa nie posiada żadnych śladów linii papilarnych. Rzucona została w szyby w sterylnych rękawiczkach mamuśki, które służyły na co dzień do obierania ziemniaków. Za mniej więcej 15 minut podjechała pod blok milicyjna kibitka. Z kibitki wysiadło czterech gości. Dwoje w mundurach MORO ( nie mylić z ORMO ), dwoje Cywilów i pies bardzo podobny do Szarika z "Czterej Pancerni i Pies". Cywile poszli w tłum, a ci z Moro i pies na taras. Rozeznać tropienie z psem. Tłum ludzi oblegał tak blokowisko, że pies nie miał najmniejszych szans wytropić złoczyńce. Przywiązali więc go do kibitki i podali kość dla zabawy. A sami weszli w tłum i zaczęli węszyć. Szanse ich na zwęszenie malały z minuty na minutę, z kwadransa na kwadrans, z godziny na godzinę. To był pierwszy sygnał na to, że nie mają szans na załapanie i ukaranie mnie, czyli nie pójdę na odsiadkę do Poprawczaka albo Domu Dziecka.Zrobiło się już całkiem ciemno, jak na powyższym filmiku i gapie spod blokowiska ruszyły do domów. Dwójka w mundurach moro uruchomiła psa. Pies zaczął kołowanie wokół bloku i nie dziwota, chodził śladami gapiów, tam i z powrotem. Nie doszedł do śmietnika. Akcja więc moja i naszej organizacji zakończyła się pełnym sukcesem, a rower...Robi nie jest brunetką, tylko blondynką i to wysmukłą blondynką mojego wzrostu i doskonale wie, że ze mną na spacery może chodzić w klapkach lub balerinach. Doskonale zna również trasę naszych spacerów i na wyspę doszłaby na ślepo. Gorzej z rurą, chyba nie przejdzie, ale możemy potrenować. Robi we wrześniu przyjadę do Polandii - to możemy rozbić na tydzień namiot pod rurą i będziesz trenować... jesienne przechodzenie na bosaka po rurze do sławetnej szkoły SP - 40...Widok tegoż zdarzenia był fascynujący, jak z filmu Hitchcoka, tylko jakiego ? Robi wie, tylko nie chce wchodzić na blog - opuściła swojego narzeczonego i zakochała się - ale musi uważać i to bardzo, ponieważ w każdej chwili naszą organizację możemy reaktywować. Robi, który to już raz... ? USA Ci się śni - to masz...Ostatnio przychodzą do mnie do Anglii złe wieści o Robi...
piątek, 13 kwietnia 2012
wtorek, 3 kwietnia 2012
Panie premierze Pawlak
Panie Premierze Pawlak
Róbta wreszcie coś w tej Polandii
Polska Bryka
Ponieważ w dziedzinie motoryzacji nie robicie nic - to zgłoście ten wynalazek jako patent RP :)
Napierdolili my się niesamowicie, żeby z malucha zrobić nowoczesną brykę i czekamy na nagrodę za - innowację techniczną - od samego premiera Waldemara Pawlaka :)
Panie Premierze Pawlak - a dlaczego w Polandii szerzy się kurewstwo ? Według badań, połowę kobiet zajmujących się prostytucją, zmusza do tego trudna sytuacja finansowa...spowodowana waszym nieróbstwem...
Panie Premierze Pawlak...Podczas pańskiego urzędowania bezrobocie zamiast spadać poniżej 10%, to przekracza obecnie 13% - To wszystko przez pańską chujową gospodarkę...w której nic się nie dzieje...A co ma się dziać, jak bezrobocie wzrasta ? Brunetki, blondynki, szczupłe, puszyste, wysokie, niskie... - rzec można do wyboru, do koloru. Głownie są to młode, czasami nieletnie dziewczyny, studentki, a także dojrzałe kobiety - żony, matki. Część z nich zmusiła do tego ciężka sytuacja finansowa (np. studentki, bo "studia tanie nie są"). Wprawdzie zbliża się wiosna i wiele pań pójdzie teraz w lasy polskie od Borów Tucholskich po Puszcze Pszczyńską, albo inaczej od Morza Bałtyckiego po Tatry aby dorabiać na półetacie, lub całym, jako Tirówki, ale to nie zwalnia was od tego, żeby ta działalność jednoosobowej spółki skarbu państwa prowadzona była w sposób nielegalny. Koniecznie wraz z ministrem finansów niejakim Rostowskim, coś trzeba zadziałać. Nie może być tak, żeby te paniusie nic nie odprowadzały do Skarbu Państwa. To jest przecież ogromna kasa w skali kraju...no zobacz,ile ich jest...
www.GdzieStoja.pl
Tirówki, prostytutki, jagodzianki - zobacz gdzie stoją ! P.S. Szukasz pracy, najlepiej dobrze płatnej? Koniecznie zapisz się do Polskiego Stronnictwa Ludowego. Z zatrudnieniem się w państwowej instytucji i niezłą pensją nie będziesz miał wówczas problemów. Ale jest jeden warunek. Musisz zostać na ochotnika strażakiem OSP, bo Pawlak jest tam generałem sikawkowych... Obowiązkowo więc musisz wstąpić w szeregi Ochotniczej Straży Pożarnej...
Przykładem błyskotliwej kariery jest choćby Tomasz Jagiełło, od ostatniego czwartku dyrektor Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego w Kielcach, na co dzień działacz PSL. "Jest osobą komunikatywną, otwartą, o wysokiej kulturze osobistej. Predyspozycje i umiejętności wybranego kandydata dają gwarancję prawidłowego wykonywania zadań na wymienionym stanowisku pracy" - zachwala na stronie internetowej centrala KRUS. Wiele jednak wskazuje na to, że Jagiełło rolnictwem interesuje się od niedawna. Wczoraj w rozmowie z "Gazetą" stwierdził jedynie, że w pracy miał bardzo owocny dzień, a na wszelkie pytania będzie odpowiadać wyłącznie e-mailem. Nowy dyrektor KRUS karierę początkowo planował związać z wychowywaniem dzieci, skończył bowiem pedagogikę wczesnoszkolną. Potem popracował w Kasie Chorych i Narodowym Funduszu Zdrowia, a także w urzędzie wojewódzkim jako dyrektor zakładu obsługi. Jak widać, jego wiedza i umiejętności były tak cenne, że postanowił z tego skorzystać sam marszałek Adam Jarubas. Jagiełło był jego doradcą w urzędzie marszałkowskim. A ponieważ postanowił się rozwijać, to wystartował w konkursie na dyrektora KRUS. I go wygrał. Legitymacja stronnictwa pewnie się przydała...A wstąpienie do OSP - to sakramentalny obowiązek...Zostać strażakiem, ochotnikiem...Ochotniczej Straży Pożarnej w gminie delikwenta,który dostał od....Oj Pawlaku i spółko strażacka....???Dziś już jest koniec kwietnia 2012, a bezrobocie dalej stoi w miejscu na poziomie 13,5%. Czas zmienić to rządzące tałatajstwo...
Jadę na Ślonsk - Jontek na Śląsku
Mam tego już po dziurki w nosie. Życie mnie przerosło. Anetka mnie porzuciła i rozwód załatwiła. Wszystko poszło się jebać. Cały mój dobytek. Dom samochód, no i dzieci, które mogę widywać tylko raz na 2 tygodnie. Do rodziców muszę iść. Na ich chlebie żyć. W najgorszej sytuacji są dzieci. Przyjdzie jakiś luj powiesi kapelusz na wieszaku i panem mojego domu będzie. Jak skrzywdzi dzieciaki, to na haku chuja powieszę, bo to przecież moje dzieci: Julka i Krzyś. Matka i ojciec gadają, abym wrócił z powrotem. Ale jak mam powrócić, jak rozwód mam. Siostra gada, że dzieci na tym ucierpią - ale małpa jedna - niech je nawiedza - jest przecież ciotką...Postanowiłem już - jadę na Śląsk...Mówią, że mi chyba odbiło. Postanowiłem dzieciaki nawiedzać co 2 tygodnie, chociaż chujowy dojazd w rodzinne strony mam. Ale przyrzekłem synusiowi i córce. Niezależnie czy jakiś palant wejdzie i zadomowi się w mojej chacie ,czy nie...
Podróż w głąb Ziemi...Wynająłem już mieszkanie w chujowej, odrapanej dzielnicy Katowic, na Załężu.Co przejdziesz ulica do centrum, to na każdym rogu ćpun. Dostałem robote w kopalni Katowice. Mówię wam, przejebane jest. Robię na chujowym oddziele - GZI - to oddział zbrojeniowy. Ci co nie znają górnictwa, to im podpowiem. G - to znaczy oddział. Z - zbrojeniowy.I - to jeden, bo na grubie są dwa takie oddziały. Jeden na wyższym poziomi, a drugi na niższym. Na tym zajebanym oddziele pracuje u niejakiego sztygara Benjamina, którego zwą Gruby Ben, no i słusznie, bo chuj zajebany chyba ze 130 kilo waży. Jak zjechałem w pierwszy dzień do roboty, to o mało co, po ryju by dostał. Kazał mi kopac ściek, taki na pół metra razy pół metra długości 200 metrów. Za szychtę ukopałem ok. dwóch metrów i jak przyszedł mnie sprawdzić na koniec zmiany, to mówi mi, że jak tak bede kopał, to do emerytury ścieku nie będzie, kopalnie zamuli i nieczynna będzie. Osioł głupi, myśli, że mi na tym zależy, czy gruba będzie, czy nie ? Po pierwszej szychcie z Bercikiem, moim kopalnianym opiekunem dla nowo przyjętych poszli my na melinę, do Grubej Berty. Taki bimber jaki ona z cukru robi, to nie znajdziecie na całym Górnym Ślonsku. Jak pierdolnęliśmy po secie z moim opiekunem, to od razu przyjaciółmi zostaliśmy. Bercik zaczął mi opowiadac o naszym sztajgrze Grubym Benie, żeby na niego uważac, bo on jest takim sztajgrem z awansu, co ma ledwo siedem klas, bo siódmą, to wieczorowo kończył. Ale do partii należy i chociaż czytac za bardzo nie umie, to takie poważne stanowisko na grubie Katowice zajmuje. Po drugiej secie naszła nas ochota na drugą halbkę. Dla tych co nie są ze Śląska to podpowiem, że halba - to jest pół litra. Jest jeszcze mniejsza porcja gorzoły, która zwie się kwatyrka - czyli cwiartka. Taką kwatyrkę, to niemal każdy górnik ma schowaną na dole na ociosie. Jak jesteś dobrym szperaczem, to po takich kwatyrkach możesz z dołu wyjechac zdrowo najebany. Po dwóch flachach skończyliśmy imprezę u Grubej Berty, bo Bercik mówi, że jakbyśmy mocniej pojechali, to do roboty jutro nie pójdziemy i mogą mnie z gruby zwolnic, Nie wypada, żeby po jednej przepracowanej dniówce bumele strzelić. Ale obiecałem im, że po pierwszej mojej wypłacie jak dostane geltag, to zrobimy całonocną imprezę z harmonią, bo trzeba przywitać Ślonsk chlebem i solą, muzyką i tańcami. Berta obiecała, że koleżankę załatwi, żeby nudno na imprezie nie było.Gruba Berta na grubie jest wielką fiszą, bo pracuje na kopalni na etacie wagowej. Wagowa to pracownik, który waży węgiel dla przyjeżdżających po węgiel chłopo-robotników. Żaden więc chłop ani robotnik z kopalni i spoza niej jej nie podskoczy. Gadają tubylcy, że to najbogatsza kobita Katowic Giszowca, a nawet Górnego Ślonska. Mówią, że w komórce ma zainstalowany sejf a w nim pliki marek i dolców ułożone od podłogi, aż po sufit. Majątku dorobiła się nie tylko na handlu gorzołą, ale również na sprzedaży kopalnianego węgla.Coś w tym prawdy musi być, bo dwa auta pierdolona ma. Trabanta którym po cukier na załęski szaberplac jeździ i Wartburga, który jako świąteczna gablota służy do przejazdu na msze święte do pobliskiego Nikiszowca i na co tygodniowe wypady w góry, które zwią Beskidami. Wszyscy w okolicy dziwowali się, po co jej ta melina i produkcja bimbru, jak męża miała w Zachodnich Niemczech, który pokazywał się na Giszowcu raz na trzy miesiące i wtedy co najmniej tysiąc marek do kabzy, czyli kieszeni dostawała. na tamte czasy to była niesamowita kasa, bo dolar na czarnym rynku kosztował 100 złotych. A za dwie marki miałeś dolara. Prosty przelicznik na złote polskie. Tak naprawdę to nazywała się po mężu Beata Szwarc, ale wszyscy mówili jej po imieniu - Berta. Ostatnio kopalniane plotki donosiły, że chce przyjąć kierowce na etat, bo z Wartburgiem nie może sobie za bardzo poradzic. Dojcze zamontowały lewarek zmiany biegów w kierownicy i nie potrafi samochodu puścić w obieg na trójkę. Jak jeździ do kościoła na Nikiszowiec, to tylko na dwójce, bo trójki za chuja nie jest w stanie włączyć. W zeszłym tygodniu jak pojechała do Porąbki na chrzciny do kuzynki, to fure tak zagrzała jazdą na dwójce, że mechanik jak wraził łapy do silnika, to zdiagnozował jego zatarcie. Na szczęście po zlaniu silnika zimna wodą, samochód zapalił, ale został w ogrodzie, a Berta do domu taxi przyjechała. Na następny dzień dowiedziałem się, że na listę przyjmuje zapisy na etatowego kierowcę. Zapisałem się pod numerem 13 - och pierdolona trzynastka.Na początek przyszłego tygodnia ma zacząć rozmowy kwalifikacyjne. Ciekawe jak to wszystko będzie wyglądało. W końcu zgłosiło się piętnastu chętnych, a wśród nich - ja - pechowa 13-ka i organista parafii Nikiszowiec z numerem 15. Egzamin przeprowadzić miała osobiście właścicielka Wartburga. Egzamin wygrał organista, a ja zostałem kierowcą - ciekawe co ? To tak jak kochanek Grubej Berty i jego zastępca.... Druga szychta, czyli dniówka przeleciała nam na tej zajebanej grubie na czterogodzinnej drzemce pod ociosem. Kiedy zjechaliśmy na podział na swój oddział zlokalizowany w głównym przekopie tuż pod szybem, sztajger Benjamin już tam siedział przy swoim urzędowym stoliku zbitym z trzech desek, a właściwie feli. Fela , to jest taka nieobrobiona do końca deska III - go gatunku. Przywitaliśmy się górniczym pozdrowieniem wymieniając skacowanymi głosami święte górnicze słowo " Szczęśc Boże", na co Benjamin nie odpowiedział, tylko kiwnął głową i rzekł. Dzisiaj chopy pójdziecie do tej samej roboty co wczoraj, ino wreszcie tam coś róbta, bo jak na razie to z tej waszej roboty nic nie ma. Pomyślałem, ale głupi chuj - chyba se myśli, że tutaj jest obóz koncentracyjny. Poszliśmy więc na posterunek pracy wleźliśmy do skleconej tymczasowo kanciapy wykonanej za ringami jako sypialnia i w kimono.Przespaliśmy na felach cztery godziny na felsch , a dwie poświęciliśmy na pracy dla dobra kopalni i ojczyzny...czyli dwóch matek... Poznałem dziewczynę w chorzowskim Parku Kultury i Wypoczynku. Pojechałem tam z kolesiem na podryw. Mówię wam kręci się tam mnóstwo dziwek różnego gatunku. Koleś jakimś kierownikiem jest w samochodziarwstwie i dziwki Górnego Śląska tnie równo, autochtonki i przyjezdne. Mówi, że jak nie przeleci trzech różnych dziewczynek w tygodniu, to chory jest. W dodatku robi to bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, mówi, że szkoda kasy na gumki, czyli kondomy. Gościu pewnie wszystkie choroby weneryczne w organizmie już ma, począwszy od trypra, a skończywszy na syfilisie. Pierdole to, jego rzecz. Ta moja nowo poznana dziewczyna Beata ma na imię. Jest pokrojcowana z ojca scyzoryka, który z kieleckiego z Pińczowa pochodzi, z ale z roli przeniósł się na grube, na kopalni Staszic pracuje i matki autentycznej ślonzoczki, córki największego baora z Cielmic. Baor miał to szczęście, że gospodarstwo jego sięgało terenów przemysłowych w Tychach i raz do roku puszczał na sprzedaż skrawek swojej ziemi sprzedając jakiemuś inwestorowi zagranicznemu. Tego lata kiedy poznałem Beatkę trafiała mu się niesamowita okazja - sprzedaż działki pod Tesco. Ten Pinczów to nie powiem całkiem fajne miasteczko jest...
Wspomnienia ze szkolnych lat...
Fota rury przez którą biegaliśmy na skróty do naszej sławetnej Szkoły Podstawowej SP - 40.
Pochodziliśmy z jednego osiedla. Osiedla J w Tychach i chodziliśmy do tych samych podstawowych szkół. Najpierw do siódemki, a później do SP – 40 na osiedlu Z. Dla nie znających mojego pięknego miasta Tychy informuje, że zostało ono podzielone jeszcze za głębokiej komuny, a więc w fazie budowy na osiedla od A do Z. Różniło nas pochodzenie – Ona była córką robotnika, a ja synem inżyniera. W tamtych czasach jej pochodzenie było górą – jej ojciec był kombajnistą i sekretarzem na kopalni Lenin, a mój ojciec pracował w dozorze kopalni Piast. Łączyła nas jednak wspólna droga pod górkę, do zajebanej szkoły podstawowej znajdującej się na osiedlu Z. Poznaliśmy się w drodze do szkoły na rurze gazowej biegnącej poniżej naszej budy na rzece, którą staruchy zwą Gostynką. Ojciec mój gadał, że to ściek, a nie żadna rzeka, ale prawda jest taka, że faktycznie ten ściek jest dopływem Wisły. Ta rura gazowa, to był skrót drogi do szkoły, wprawdzie niewielki, ale 200m, to też skrót i wszyscy zamiast przez mostek, ganiali do szkoły przez rurę. Co kilka miesięcy UM wydawał ze swej skarbonki kasę na okratowanie tej rury , ale w ciszy nocnej przychodzili złomiarze i po kilku dniach istnienia zabezpieczenia na rurze, kasowali je dla swojej potrzeby i spieniężali w pobliskim hurcie złomem.Tego pamiętnego dnia zajebiście padało, burza biła z gradem równo, wielkości gołębich jaj. W pośpiechu do budy biegliśmy przez rurę , grad tak walił, że rura zlodowaciała i przypominała ślizgawkę. Całe szczęście, że złomiarze ukradli w nocy okratowania, bo rura kompletnie nie nadawała by się do przejścia. No i na szczęście na nogach miałem pionierki pokryte na podeszwach traktorową gumą, co wprawiło, że na rurze nie miałem żadnego poślizgu powodującego zachwianie i wpadnięcie do zabrudzonego ścieku. Kiedy oddaliłem się już o jakieś 100 m od rury usłyszałem nagle krzyk. To pośrodku rury siedziała okrakiem Anetka, która po skrzekliwym kwiku wpadła w taki szloch, że skruszony tym zawróciłem z powrotem w kierunku rury. Doczołgałem się na czworakach do niej , złapałem za nie do rozwinięte jeszcze cycki i wlokłem po rurze w kierunku szkoły.Kiedy dowlokłem ją do betonowego posadowienia rury - wstała na betonową kostkę i w podzięce pocałowała mnie w usta.
Wakacje Walne zebranie pod Rurą tego lata jednogłośnie przegłosowała, że w okresie wakacji Robi – czyli higienistka naszej ukochanej budy zostanie poddana totalnej inwigilacji. Czytającym nasuwa się pytanie, dlaczego właśnie ona ? Odpowiedź prosta. Wszystkie nauczycielki mają załatwione wakacje – jako wychowawczynie na kolonie z pobliskich zakładów pracy, a Bucyfoł wyjeżdża do Jugosławii z ZNP. Spośród szkolnej elity pozostała więc szatniarka, czyli woźna i palacz kotłowy. Woźna mieszkała w szkole i pilnował dzieci i starego, a szatniarz mieszkał w tym samym bloku co Ruda małpa i chodził na wakacjach od świtu do nocy po paprocańskich barach powracając do domu późną nocą, totalnie nawalony. Robi mieszkała u rodziców w czteropiętrowym bloku na Rewolucji Październikowej. Obserwacja jej nie była więc utrudniona, w dodatku mieszkała na parterze i posesja jej wyposażona była z tyłu bloku w taras i niewielki ogródek.W ostatni dzień wakacji doszło jednak miedzy naszą tajną organizacją a Robi już do pierwszego zgrzytu jaki zaistniał tuż po zakończeniu szkolnej akademii pożegnalnej. Po przemowie pożegnalnej dyrektorki i aplauzie wszystkich klas, że to już koniec użerania ze szkolnym personelem, Bucyfoł nagle skierował swoje kroki w kierunku towarzystwa w którym przebywała Robi. Przystanął obok niej wykonując podejrzane ruchy swoimi łapskami na ciele naszej higienistki. Jeden ruch , a który wyraźnie dostarczył emocji naszej organizacji był wręcz skandaliczny a polegał na wyraźnym gładzeniu pośladków Robi i wyraźnym przeskakiwaniu łapska z jednego pośladka na drugi. Jacuś z IIIB widząc to , aż zaskomlał z wrażenia. Ale to jeszcze nic, bo nagle wspólnie skierowali swe kroki do głównego wyjścia. Poszliśmy za nimi, przystając na schodach wejściowych i naszym oczom z nie do wiary ukazał się niesamowity widok… Bucyfoł zapraszał ją wyraźnie do swojego Trabanta. Podbiegając ostentacyjnie do drzwi naprzeciwko kierowcy, otworzył je i wpakował Robi na przednie siedzenie. Zapalił Trampka, pomachał nam lewą ręką w pożegnalnym geście nam i pewnie budzie i odpłynęli w siną dal... I kto by pomyślał, największy osioł klasy IIIB, a obecnie już IV –tej , Jacuś zachował się najsprytniej, mówiąc swoim ochrypłym, gardłowym głosem – chłopaki lecę na Targiela, zobaczyć, czy aby nie wyjeżdżają z miasta i pobiegł na skróty w dół w kierunku ulicy. Ale numer - jeszcze wakacje się nie zaczęły a poddana wakacyjnej obserwacji gwiazda naszej budy, higienistka Robi, znika nam z pola widzenia. Po piętnastu minutach przybiegł zdyszany Jacuś oświadczając nam, że ulicą Targiela Trampek z miasta nie wyjeżdżał. To oznaczało, że nasza gwiazda SP - 40 ulotniła się z Bucyfołem i Trampkiem zielonego koloru na miasto. W związku z zaistniałą sytuacją zrezygnowaliśmy z naszej popołudniowej gry w piłkę na naszym boisku przy róże kosztem zwołania plenarnego zebrania na godzinę 17.oo czasu środkowo europejskiego. Na zebranie pod rurę przybyli wszyscy w komplecie włącznie z dziewuchami. Przewodniczącym zebrania został jednogłośnie bohater ostatniego szkolnego dnia Jacuś - od dzisiaj absolwent klasy IVB. Jąkając się zaczął przemowę. Kooleżanki i kooledzy wszystkim dziś tu zebranym gratuluje przejścia do następnej klasy spozierając krzywo w moim kierunku, ponieważ ja jako jedyny osobnik jeszcze do następnej klasy nie przeszedłem z powodu pały jaka otrzymałem od Rudej małpy z geografii . Nie mniej dostałem szansę poprawki z tegoż przedmiotu i zamiast wakacji przykuty bedę do podręcznika Geografia Polski. Ustaliliśmy, że dziołchy będą obserwatorami mieszkania Robi w dzień, a chłopaki w nocy. Pierwszy dyżur nocno - obserwacyjny mieszkania Robi wylosowałem oczywiście ja - jak się ma pecha to się ma.Do dyspozycji posiadaliśmy rower składak marki Wigry i lornetę z książeczki G, mojego starego. Rower od Jacusia przywlokłem pod dom, a lornetę schowałem w garażu pod Fiata - 126p, oczekując na chwile kiedy ojciec wyruszy do pracy na nocną zmianę. Kiedy stary wyruszył na nocną zmianę, wywlokłem z garażu lornetę, do kieszeni dla osobistego bezpieczeństwa włożyłem górniczy kozik do cięcia taśm, wsiadłem na rower i pojechałem ścieżkami na skróty pod dom Robi i tam zainstalowałem swój posterunek obserwacyjny na ławce tuż na przeciwko jej tarasu. Robiło się już mroczno i nagle na zakręcie drogi prowadzącej pod jej blok pojawił się Trampek i to koloru zielonego. Podjąłem błyskawicznie decyzję - wyrwałem spod ławki brukową kostkę, podbiegłem do wystającego szklanego balkonu Robi i strzeliłem prosto w szyby...To dla niej, jak czasami przeczyta...cąg dalszy - str2 -To jednak nie pewna sprawa - zakochała się w Jeżyku. Bucyfoł na Moście Przyjaźni w Cieszynie...przeczytaj cz.I... Do mostu, czyli strażnicy czeskiej czekała mnie jednak długa kolejka około 400 metrów i kończyła się w głębi ulicy Przyjaźni. A do samego mostu było jeszcze z 350 ! Tatuncio będzie na pewno zły, że mi to tak niemrawo idzie, ale cóż zrobić. Zbliżają się święta i na moście wzmożony ruch. Przede mną stało w kolejce dwóch nawianych facetów i mamrotało pijackim językiem w kółko - zabiorą - nie zabiorą. Pomyślałem sobie, że chyba 3 kilogramów cukru, to mi nie skonfiskują. Za mną stały dwie kobiety. Wyglądało na to, że to matka i córka. Ta starsza upychała za brzuch młodszej dość duże plastry mięsa. Było tego chyba z kilo zdrowego szynkowego ochłapu. Za chwilę wyciągnęła boczek, bo wyraźnie zapachniało wędzonką i wsadziła jej do majtek. Majtki w dolnej części nogawek pewnie posiadały gumki albo obszyte były tasiemką, żeby przemycany towar nie spadł jej na ziemię. No i chyba wygolona była, bo jak konsumować boczek z włochami i to jeszcze łonowymi ? Zapach wędzonego boczku ostrzył tak nozdrza, że wyciągnąłem z plecaka torbę cukru i zacząłem jeśc go garściami. Całe szczęście, że kolejka przesuwała się dość szybko, bo pewnie w drodze do mostu nie doniósłbym żadnego opakowania. Ciekawe co będzie z tymi za mną, jak na granicy będzie stał Hlavka ze swoim psem. Toż zeżre je żywcem...Na szczęście kapitana i psa kiedy staliśmy w kolejce już przy strażnicy, nie było...Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, Ci co przede mną dostali od celnika nakaz opróżnienia kieszeni i wszystkich toreb...Z kieszeni zaczęli wyjmować jakieś dziwne papierowe kółeczka. Było tego z 200 sztuk. Celnik wziął jedno kółeczko do rąk, poprzekręcał w palcach, aby sprawdzić co to jest krzyknął i to po polsku do nich, że aż poderwali pijackie łby...A na cóż wam czeskie komdomy w Polsce ? Ten mniejszy mniej pijany wybełkotał...Panie kapitanie - u nas zaczyna już brakować...Celnik zwinął wszystkie kółeczka do szuflady biurka, co oznaczało, że jest to towar skonfiskowany. Z sześciu butelek markowej czeskiej vodki Beherovka jaka postawili na ladzie, dwie odłożył do pancernej szafy i mruknął - możecie iść...Teraz przyszła kolej na mnie...Pokazałem paszport dla nieletnich i plecak z cukrem...mruknął - jak będziecie tak dalej nosić ten cukier, to czeski Cieszyn nie będzie miał za chwile czym herbaty, albo kawy słodzić. A co mnie to - pomyślałem...Korony masz - spytał ? No mam od babci 50 koron - a jak babcia się nazywa - Helena Novak - mruknął, szkoda, że nie Vondrackova - głupio sie uśmiechnąłem - machnął ręką , co było wskazówką dla mnie, że mogę iść...Poczułem ponownie ostry zapach wędzonego boczku jakim nasiąknęła strażnica Celna Straży Granicznej Czechosłowacji na moście Przyjaźni w Cieszynie i pomyślałem o paniach za mną, które podchodziły do Celnika...oj będzie się działo...Przeszedłem mostem Olzę i na polskim posterunku celnym pokazałem tylko paszport i byłem już w domu, czyli polskim Cieszynie.Pod Zamkowym Wzgórzem stała starsza siostrzyczka z przygotowanym pojedynczym kwiatuszkiem na eksport do Czechosłowacji. Poczekamy chwilę - mówię do niej, aż wyjdą moje sąsiadki z kolejki.Czekamy 15 minut, pół godziny. Nagle wyskoczyły ze Strażnicy takie rozczochrane i zapłakane, że siostrzyczka z wrażenia dała dyla na miasto. Podszedłem do nich i pytam co się stało? Młodsza ryknęła mi prosto w ryj - zabrali wszystko - Ale jak ? No jak, celnik ? Oddał nas w ręce celniczki, a ta zabrała za parawan i kazała się rozbierać....młoda w płacz...rozebrała nas i skonfiskowała małpa cały towar...szynka i boczek, to mały pikuś...Tylko jak się ubraliśmy, celnik kazał nam podejśc do siebie i na ostatniej stronie paszportów pierdolnął pieczątkę z zakazem przekraczania granicy do Czechosłowacji...cdn... Auto elektryczne Pomimo,że od dziesięcioleci uważa się go za przyszłość motoryzacji, wciąż łatwiej spotkać go na światowych wystawach samochodowych niż na ulicach... Samochód elektryczny
... zobacz,look: www.krzycholus.wordpresscom
Energia elektryczna będzie zawsze dostępna, chociażby dlatego,że umiemy ją dobrze produkować i to z wielu różnych źródeł.Gdy skończy się tania ropa, prąd będziemy wciąż produkować z węgla, czy energii jądrowej. Samochód poruszający się bezszelestnie,bez skrzyni biegów, sprzęgła,układu wydechowego. Marzenie kierowcy! Wieczorem parkujesz swoje Auto elektryczne w garażu, podłączasz go do gniazdka na odbiór nocnego prądu, a rankiem odpinasz kable i wyruszasz w kolejną swoją trasę - elektryczną autostradą. Autostrada elektryczna, to taka, na której co kilka kilometrów rozmieszczono stacje ładowania baterii pojazdów. Nie masz więc problemów z przejechaniem dłuższej trasy.Podjeżdżasz, podpinasz kable, wypijasz kawę i po 15 minutach wyruszasz w drogę ! A w Polsce w tej dziedzinie - nie robi się nic !
Róbta wreszcie coś w tej Polandii
Polska Bryka
Ponieważ w dziedzinie motoryzacji nie robicie nic - to zgłoście ten wynalazek jako patent RP :)
Napierdolili my się niesamowicie, żeby z malucha zrobić nowoczesną brykę i czekamy na nagrodę za - innowację techniczną - od samego premiera Waldemara Pawlaka :)
Panie Premierze Pawlak - a dlaczego w Polandii szerzy się kurewstwo ? Według badań, połowę kobiet zajmujących się prostytucją, zmusza do tego trudna sytuacja finansowa...spowodowana waszym nieróbstwem...
Panie Premierze Pawlak...Podczas pańskiego urzędowania bezrobocie zamiast spadać poniżej 10%, to przekracza obecnie 13% - To wszystko przez pańską chujową gospodarkę...w której nic się nie dzieje...A co ma się dziać, jak bezrobocie wzrasta ? Brunetki, blondynki, szczupłe, puszyste, wysokie, niskie... - rzec można do wyboru, do koloru. Głownie są to młode, czasami nieletnie dziewczyny, studentki, a także dojrzałe kobiety - żony, matki. Część z nich zmusiła do tego ciężka sytuacja finansowa (np. studentki, bo "studia tanie nie są"). Wprawdzie zbliża się wiosna i wiele pań pójdzie teraz w lasy polskie od Borów Tucholskich po Puszcze Pszczyńską, albo inaczej od Morza Bałtyckiego po Tatry aby dorabiać na półetacie, lub całym, jako Tirówki, ale to nie zwalnia was od tego, żeby ta działalność jednoosobowej spółki skarbu państwa prowadzona była w sposób nielegalny. Koniecznie wraz z ministrem finansów niejakim Rostowskim, coś trzeba zadziałać. Nie może być tak, żeby te paniusie nic nie odprowadzały do Skarbu Państwa. To jest przecież ogromna kasa w skali kraju...no zobacz,ile ich jest...
www.GdzieStoja.pl
Tirówki, prostytutki, jagodzianki - zobacz gdzie stoją ! P.S. Szukasz pracy, najlepiej dobrze płatnej? Koniecznie zapisz się do Polskiego Stronnictwa Ludowego. Z zatrudnieniem się w państwowej instytucji i niezłą pensją nie będziesz miał wówczas problemów. Ale jest jeden warunek. Musisz zostać na ochotnika strażakiem OSP, bo Pawlak jest tam generałem sikawkowych... Obowiązkowo więc musisz wstąpić w szeregi Ochotniczej Straży Pożarnej...
Przykładem błyskotliwej kariery jest choćby Tomasz Jagiełło, od ostatniego czwartku dyrektor Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego w Kielcach, na co dzień działacz PSL. "Jest osobą komunikatywną, otwartą, o wysokiej kulturze osobistej. Predyspozycje i umiejętności wybranego kandydata dają gwarancję prawidłowego wykonywania zadań na wymienionym stanowisku pracy" - zachwala na stronie internetowej centrala KRUS. Wiele jednak wskazuje na to, że Jagiełło rolnictwem interesuje się od niedawna. Wczoraj w rozmowie z "Gazetą" stwierdził jedynie, że w pracy miał bardzo owocny dzień, a na wszelkie pytania będzie odpowiadać wyłącznie e-mailem. Nowy dyrektor KRUS karierę początkowo planował związać z wychowywaniem dzieci, skończył bowiem pedagogikę wczesnoszkolną. Potem popracował w Kasie Chorych i Narodowym Funduszu Zdrowia, a także w urzędzie wojewódzkim jako dyrektor zakładu obsługi. Jak widać, jego wiedza i umiejętności były tak cenne, że postanowił z tego skorzystać sam marszałek Adam Jarubas. Jagiełło był jego doradcą w urzędzie marszałkowskim. A ponieważ postanowił się rozwijać, to wystartował w konkursie na dyrektora KRUS. I go wygrał. Legitymacja stronnictwa pewnie się przydała...A wstąpienie do OSP - to sakramentalny obowiązek...Zostać strażakiem, ochotnikiem...Ochotniczej Straży Pożarnej w gminie delikwenta,który dostał od....Oj Pawlaku i spółko strażacka....???Dziś już jest koniec kwietnia 2012, a bezrobocie dalej stoi w miejscu na poziomie 13,5%. Czas zmienić to rządzące tałatajstwo...
Jadę na Ślonsk - Jontek na Śląsku
Mam tego już po dziurki w nosie. Życie mnie przerosło. Anetka mnie porzuciła i rozwód załatwiła. Wszystko poszło się jebać. Cały mój dobytek. Dom samochód, no i dzieci, które mogę widywać tylko raz na 2 tygodnie. Do rodziców muszę iść. Na ich chlebie żyć. W najgorszej sytuacji są dzieci. Przyjdzie jakiś luj powiesi kapelusz na wieszaku i panem mojego domu będzie. Jak skrzywdzi dzieciaki, to na haku chuja powieszę, bo to przecież moje dzieci: Julka i Krzyś. Matka i ojciec gadają, abym wrócił z powrotem. Ale jak mam powrócić, jak rozwód mam. Siostra gada, że dzieci na tym ucierpią - ale małpa jedna - niech je nawiedza - jest przecież ciotką...Postanowiłem już - jadę na Śląsk...Mówią, że mi chyba odbiło. Postanowiłem dzieciaki nawiedzać co 2 tygodnie, chociaż chujowy dojazd w rodzinne strony mam. Ale przyrzekłem synusiowi i córce. Niezależnie czy jakiś palant wejdzie i zadomowi się w mojej chacie ,czy nie...
Podróż w głąb Ziemi...Wynająłem już mieszkanie w chujowej, odrapanej dzielnicy Katowic, na Załężu.Co przejdziesz ulica do centrum, to na każdym rogu ćpun. Dostałem robote w kopalni Katowice. Mówię wam, przejebane jest. Robię na chujowym oddziele - GZI - to oddział zbrojeniowy. Ci co nie znają górnictwa, to im podpowiem. G - to znaczy oddział. Z - zbrojeniowy.I - to jeden, bo na grubie są dwa takie oddziały. Jeden na wyższym poziomi, a drugi na niższym. Na tym zajebanym oddziele pracuje u niejakiego sztygara Benjamina, którego zwą Gruby Ben, no i słusznie, bo chuj zajebany chyba ze 130 kilo waży. Jak zjechałem w pierwszy dzień do roboty, to o mało co, po ryju by dostał. Kazał mi kopac ściek, taki na pół metra razy pół metra długości 200 metrów. Za szychtę ukopałem ok. dwóch metrów i jak przyszedł mnie sprawdzić na koniec zmiany, to mówi mi, że jak tak bede kopał, to do emerytury ścieku nie będzie, kopalnie zamuli i nieczynna będzie. Osioł głupi, myśli, że mi na tym zależy, czy gruba będzie, czy nie ? Po pierwszej szychcie z Bercikiem, moim kopalnianym opiekunem dla nowo przyjętych poszli my na melinę, do Grubej Berty. Taki bimber jaki ona z cukru robi, to nie znajdziecie na całym Górnym Ślonsku. Jak pierdolnęliśmy po secie z moim opiekunem, to od razu przyjaciółmi zostaliśmy. Bercik zaczął mi opowiadac o naszym sztajgrze Grubym Benie, żeby na niego uważac, bo on jest takim sztajgrem z awansu, co ma ledwo siedem klas, bo siódmą, to wieczorowo kończył. Ale do partii należy i chociaż czytac za bardzo nie umie, to takie poważne stanowisko na grubie Katowice zajmuje. Po drugiej secie naszła nas ochota na drugą halbkę. Dla tych co nie są ze Śląska to podpowiem, że halba - to jest pół litra. Jest jeszcze mniejsza porcja gorzoły, która zwie się kwatyrka - czyli cwiartka. Taką kwatyrkę, to niemal każdy górnik ma schowaną na dole na ociosie. Jak jesteś dobrym szperaczem, to po takich kwatyrkach możesz z dołu wyjechac zdrowo najebany. Po dwóch flachach skończyliśmy imprezę u Grubej Berty, bo Bercik mówi, że jakbyśmy mocniej pojechali, to do roboty jutro nie pójdziemy i mogą mnie z gruby zwolnic, Nie wypada, żeby po jednej przepracowanej dniówce bumele strzelić. Ale obiecałem im, że po pierwszej mojej wypłacie jak dostane geltag, to zrobimy całonocną imprezę z harmonią, bo trzeba przywitać Ślonsk chlebem i solą, muzyką i tańcami. Berta obiecała, że koleżankę załatwi, żeby nudno na imprezie nie było.Gruba Berta na grubie jest wielką fiszą, bo pracuje na kopalni na etacie wagowej. Wagowa to pracownik, który waży węgiel dla przyjeżdżających po węgiel chłopo-robotników. Żaden więc chłop ani robotnik z kopalni i spoza niej jej nie podskoczy. Gadają tubylcy, że to najbogatsza kobita Katowic Giszowca, a nawet Górnego Ślonska. Mówią, że w komórce ma zainstalowany sejf a w nim pliki marek i dolców ułożone od podłogi, aż po sufit. Majątku dorobiła się nie tylko na handlu gorzołą, ale również na sprzedaży kopalnianego węgla.Coś w tym prawdy musi być, bo dwa auta pierdolona ma. Trabanta którym po cukier na załęski szaberplac jeździ i Wartburga, który jako świąteczna gablota służy do przejazdu na msze święte do pobliskiego Nikiszowca i na co tygodniowe wypady w góry, które zwią Beskidami. Wszyscy w okolicy dziwowali się, po co jej ta melina i produkcja bimbru, jak męża miała w Zachodnich Niemczech, który pokazywał się na Giszowcu raz na trzy miesiące i wtedy co najmniej tysiąc marek do kabzy, czyli kieszeni dostawała. na tamte czasy to była niesamowita kasa, bo dolar na czarnym rynku kosztował 100 złotych. A za dwie marki miałeś dolara. Prosty przelicznik na złote polskie. Tak naprawdę to nazywała się po mężu Beata Szwarc, ale wszyscy mówili jej po imieniu - Berta. Ostatnio kopalniane plotki donosiły, że chce przyjąć kierowce na etat, bo z Wartburgiem nie może sobie za bardzo poradzic. Dojcze zamontowały lewarek zmiany biegów w kierownicy i nie potrafi samochodu puścić w obieg na trójkę. Jak jeździ do kościoła na Nikiszowiec, to tylko na dwójce, bo trójki za chuja nie jest w stanie włączyć. W zeszłym tygodniu jak pojechała do Porąbki na chrzciny do kuzynki, to fure tak zagrzała jazdą na dwójce, że mechanik jak wraził łapy do silnika, to zdiagnozował jego zatarcie. Na szczęście po zlaniu silnika zimna wodą, samochód zapalił, ale został w ogrodzie, a Berta do domu taxi przyjechała. Na następny dzień dowiedziałem się, że na listę przyjmuje zapisy na etatowego kierowcę. Zapisałem się pod numerem 13 - och pierdolona trzynastka.Na początek przyszłego tygodnia ma zacząć rozmowy kwalifikacyjne. Ciekawe jak to wszystko będzie wyglądało. W końcu zgłosiło się piętnastu chętnych, a wśród nich - ja - pechowa 13-ka i organista parafii Nikiszowiec z numerem 15. Egzamin przeprowadzić miała osobiście właścicielka Wartburga. Egzamin wygrał organista, a ja zostałem kierowcą - ciekawe co ? To tak jak kochanek Grubej Berty i jego zastępca.... Druga szychta, czyli dniówka przeleciała nam na tej zajebanej grubie na czterogodzinnej drzemce pod ociosem. Kiedy zjechaliśmy na podział na swój oddział zlokalizowany w głównym przekopie tuż pod szybem, sztajger Benjamin już tam siedział przy swoim urzędowym stoliku zbitym z trzech desek, a właściwie feli. Fela , to jest taka nieobrobiona do końca deska III - go gatunku. Przywitaliśmy się górniczym pozdrowieniem wymieniając skacowanymi głosami święte górnicze słowo " Szczęśc Boże", na co Benjamin nie odpowiedział, tylko kiwnął głową i rzekł. Dzisiaj chopy pójdziecie do tej samej roboty co wczoraj, ino wreszcie tam coś róbta, bo jak na razie to z tej waszej roboty nic nie ma. Pomyślałem, ale głupi chuj - chyba se myśli, że tutaj jest obóz koncentracyjny. Poszliśmy więc na posterunek pracy wleźliśmy do skleconej tymczasowo kanciapy wykonanej za ringami jako sypialnia i w kimono.Przespaliśmy na felach cztery godziny na felsch , a dwie poświęciliśmy na pracy dla dobra kopalni i ojczyzny...czyli dwóch matek... Poznałem dziewczynę w chorzowskim Parku Kultury i Wypoczynku. Pojechałem tam z kolesiem na podryw. Mówię wam kręci się tam mnóstwo dziwek różnego gatunku. Koleś jakimś kierownikiem jest w samochodziarwstwie i dziwki Górnego Śląska tnie równo, autochtonki i przyjezdne. Mówi, że jak nie przeleci trzech różnych dziewczynek w tygodniu, to chory jest. W dodatku robi to bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, mówi, że szkoda kasy na gumki, czyli kondomy. Gościu pewnie wszystkie choroby weneryczne w organizmie już ma, począwszy od trypra, a skończywszy na syfilisie. Pierdole to, jego rzecz. Ta moja nowo poznana dziewczyna Beata ma na imię. Jest pokrojcowana z ojca scyzoryka, który z kieleckiego z Pińczowa pochodzi, z ale z roli przeniósł się na grube, na kopalni Staszic pracuje i matki autentycznej ślonzoczki, córki największego baora z Cielmic. Baor miał to szczęście, że gospodarstwo jego sięgało terenów przemysłowych w Tychach i raz do roku puszczał na sprzedaż skrawek swojej ziemi sprzedając jakiemuś inwestorowi zagranicznemu. Tego lata kiedy poznałem Beatkę trafiała mu się niesamowita okazja - sprzedaż działki pod Tesco. Ten Pinczów to nie powiem całkiem fajne miasteczko jest...
Wspomnienia ze szkolnych lat...
Fota rury przez którą biegaliśmy na skróty do naszej sławetnej Szkoły Podstawowej SP - 40.
Pochodziliśmy z jednego osiedla. Osiedla J w Tychach i chodziliśmy do tych samych podstawowych szkół. Najpierw do siódemki, a później do SP – 40 na osiedlu Z. Dla nie znających mojego pięknego miasta Tychy informuje, że zostało ono podzielone jeszcze za głębokiej komuny, a więc w fazie budowy na osiedla od A do Z. Różniło nas pochodzenie – Ona była córką robotnika, a ja synem inżyniera. W tamtych czasach jej pochodzenie było górą – jej ojciec był kombajnistą i sekretarzem na kopalni Lenin, a mój ojciec pracował w dozorze kopalni Piast. Łączyła nas jednak wspólna droga pod górkę, do zajebanej szkoły podstawowej znajdującej się na osiedlu Z. Poznaliśmy się w drodze do szkoły na rurze gazowej biegnącej poniżej naszej budy na rzece, którą staruchy zwą Gostynką. Ojciec mój gadał, że to ściek, a nie żadna rzeka, ale prawda jest taka, że faktycznie ten ściek jest dopływem Wisły. Ta rura gazowa, to był skrót drogi do szkoły, wprawdzie niewielki, ale 200m, to też skrót i wszyscy zamiast przez mostek, ganiali do szkoły przez rurę. Co kilka miesięcy UM wydawał ze swej skarbonki kasę na okratowanie tej rury , ale w ciszy nocnej przychodzili złomiarze i po kilku dniach istnienia zabezpieczenia na rurze, kasowali je dla swojej potrzeby i spieniężali w pobliskim hurcie złomem.Tego pamiętnego dnia zajebiście padało, burza biła z gradem równo, wielkości gołębich jaj. W pośpiechu do budy biegliśmy przez rurę , grad tak walił, że rura zlodowaciała i przypominała ślizgawkę. Całe szczęście, że złomiarze ukradli w nocy okratowania, bo rura kompletnie nie nadawała by się do przejścia. No i na szczęście na nogach miałem pionierki pokryte na podeszwach traktorową gumą, co wprawiło, że na rurze nie miałem żadnego poślizgu powodującego zachwianie i wpadnięcie do zabrudzonego ścieku. Kiedy oddaliłem się już o jakieś 100 m od rury usłyszałem nagle krzyk. To pośrodku rury siedziała okrakiem Anetka, która po skrzekliwym kwiku wpadła w taki szloch, że skruszony tym zawróciłem z powrotem w kierunku rury. Doczołgałem się na czworakach do niej , złapałem za nie do rozwinięte jeszcze cycki i wlokłem po rurze w kierunku szkoły.Kiedy dowlokłem ją do betonowego posadowienia rury - wstała na betonową kostkę i w podzięce pocałowała mnie w usta.
Wakacje Walne zebranie pod Rurą tego lata jednogłośnie przegłosowała, że w okresie wakacji Robi – czyli higienistka naszej ukochanej budy zostanie poddana totalnej inwigilacji. Czytającym nasuwa się pytanie, dlaczego właśnie ona ? Odpowiedź prosta. Wszystkie nauczycielki mają załatwione wakacje – jako wychowawczynie na kolonie z pobliskich zakładów pracy, a Bucyfoł wyjeżdża do Jugosławii z ZNP. Spośród szkolnej elity pozostała więc szatniarka, czyli woźna i palacz kotłowy. Woźna mieszkała w szkole i pilnował dzieci i starego, a szatniarz mieszkał w tym samym bloku co Ruda małpa i chodził na wakacjach od świtu do nocy po paprocańskich barach powracając do domu późną nocą, totalnie nawalony. Robi mieszkała u rodziców w czteropiętrowym bloku na Rewolucji Październikowej. Obserwacja jej nie była więc utrudniona, w dodatku mieszkała na parterze i posesja jej wyposażona była z tyłu bloku w taras i niewielki ogródek.W ostatni dzień wakacji doszło jednak miedzy naszą tajną organizacją a Robi już do pierwszego zgrzytu jaki zaistniał tuż po zakończeniu szkolnej akademii pożegnalnej. Po przemowie pożegnalnej dyrektorki i aplauzie wszystkich klas, że to już koniec użerania ze szkolnym personelem, Bucyfoł nagle skierował swoje kroki w kierunku towarzystwa w którym przebywała Robi. Przystanął obok niej wykonując podejrzane ruchy swoimi łapskami na ciele naszej higienistki. Jeden ruch , a który wyraźnie dostarczył emocji naszej organizacji był wręcz skandaliczny a polegał na wyraźnym gładzeniu pośladków Robi i wyraźnym przeskakiwaniu łapska z jednego pośladka na drugi. Jacuś z IIIB widząc to , aż zaskomlał z wrażenia. Ale to jeszcze nic, bo nagle wspólnie skierowali swe kroki do głównego wyjścia. Poszliśmy za nimi, przystając na schodach wejściowych i naszym oczom z nie do wiary ukazał się niesamowity widok… Bucyfoł zapraszał ją wyraźnie do swojego Trabanta. Podbiegając ostentacyjnie do drzwi naprzeciwko kierowcy, otworzył je i wpakował Robi na przednie siedzenie. Zapalił Trampka, pomachał nam lewą ręką w pożegnalnym geście nam i pewnie budzie i odpłynęli w siną dal... I kto by pomyślał, największy osioł klasy IIIB, a obecnie już IV –tej , Jacuś zachował się najsprytniej, mówiąc swoim ochrypłym, gardłowym głosem – chłopaki lecę na Targiela, zobaczyć, czy aby nie wyjeżdżają z miasta i pobiegł na skróty w dół w kierunku ulicy. Ale numer - jeszcze wakacje się nie zaczęły a poddana wakacyjnej obserwacji gwiazda naszej budy, higienistka Robi, znika nam z pola widzenia. Po piętnastu minutach przybiegł zdyszany Jacuś oświadczając nam, że ulicą Targiela Trampek z miasta nie wyjeżdżał. To oznaczało, że nasza gwiazda SP - 40 ulotniła się z Bucyfołem i Trampkiem zielonego koloru na miasto. W związku z zaistniałą sytuacją zrezygnowaliśmy z naszej popołudniowej gry w piłkę na naszym boisku przy róże kosztem zwołania plenarnego zebrania na godzinę 17.oo czasu środkowo europejskiego. Na zebranie pod rurę przybyli wszyscy w komplecie włącznie z dziewuchami. Przewodniczącym zebrania został jednogłośnie bohater ostatniego szkolnego dnia Jacuś - od dzisiaj absolwent klasy IVB. Jąkając się zaczął przemowę. Kooleżanki i kooledzy wszystkim dziś tu zebranym gratuluje przejścia do następnej klasy spozierając krzywo w moim kierunku, ponieważ ja jako jedyny osobnik jeszcze do następnej klasy nie przeszedłem z powodu pały jaka otrzymałem od Rudej małpy z geografii . Nie mniej dostałem szansę poprawki z tegoż przedmiotu i zamiast wakacji przykuty bedę do podręcznika Geografia Polski. Ustaliliśmy, że dziołchy będą obserwatorami mieszkania Robi w dzień, a chłopaki w nocy. Pierwszy dyżur nocno - obserwacyjny mieszkania Robi wylosowałem oczywiście ja - jak się ma pecha to się ma.Do dyspozycji posiadaliśmy rower składak marki Wigry i lornetę z książeczki G, mojego starego. Rower od Jacusia przywlokłem pod dom, a lornetę schowałem w garażu pod Fiata - 126p, oczekując na chwile kiedy ojciec wyruszy do pracy na nocną zmianę. Kiedy stary wyruszył na nocną zmianę, wywlokłem z garażu lornetę, do kieszeni dla osobistego bezpieczeństwa włożyłem górniczy kozik do cięcia taśm, wsiadłem na rower i pojechałem ścieżkami na skróty pod dom Robi i tam zainstalowałem swój posterunek obserwacyjny na ławce tuż na przeciwko jej tarasu. Robiło się już mroczno i nagle na zakręcie drogi prowadzącej pod jej blok pojawił się Trampek i to koloru zielonego. Podjąłem błyskawicznie decyzję - wyrwałem spod ławki brukową kostkę, podbiegłem do wystającego szklanego balkonu Robi i strzeliłem prosto w szyby...To dla niej, jak czasami przeczyta...cąg dalszy - str2 -To jednak nie pewna sprawa - zakochała się w Jeżyku. Bucyfoł na Moście Przyjaźni w Cieszynie...przeczytaj cz.I... Do mostu, czyli strażnicy czeskiej czekała mnie jednak długa kolejka około 400 metrów i kończyła się w głębi ulicy Przyjaźni. A do samego mostu było jeszcze z 350 ! Tatuncio będzie na pewno zły, że mi to tak niemrawo idzie, ale cóż zrobić. Zbliżają się święta i na moście wzmożony ruch. Przede mną stało w kolejce dwóch nawianych facetów i mamrotało pijackim językiem w kółko - zabiorą - nie zabiorą. Pomyślałem sobie, że chyba 3 kilogramów cukru, to mi nie skonfiskują. Za mną stały dwie kobiety. Wyglądało na to, że to matka i córka. Ta starsza upychała za brzuch młodszej dość duże plastry mięsa. Było tego chyba z kilo zdrowego szynkowego ochłapu. Za chwilę wyciągnęła boczek, bo wyraźnie zapachniało wędzonką i wsadziła jej do majtek. Majtki w dolnej części nogawek pewnie posiadały gumki albo obszyte były tasiemką, żeby przemycany towar nie spadł jej na ziemię. No i chyba wygolona była, bo jak konsumować boczek z włochami i to jeszcze łonowymi ? Zapach wędzonego boczku ostrzył tak nozdrza, że wyciągnąłem z plecaka torbę cukru i zacząłem jeśc go garściami. Całe szczęście, że kolejka przesuwała się dość szybko, bo pewnie w drodze do mostu nie doniósłbym żadnego opakowania. Ciekawe co będzie z tymi za mną, jak na granicy będzie stał Hlavka ze swoim psem. Toż zeżre je żywcem...Na szczęście kapitana i psa kiedy staliśmy w kolejce już przy strażnicy, nie było...Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, Ci co przede mną dostali od celnika nakaz opróżnienia kieszeni i wszystkich toreb...Z kieszeni zaczęli wyjmować jakieś dziwne papierowe kółeczka. Było tego z 200 sztuk. Celnik wziął jedno kółeczko do rąk, poprzekręcał w palcach, aby sprawdzić co to jest krzyknął i to po polsku do nich, że aż poderwali pijackie łby...A na cóż wam czeskie komdomy w Polsce ? Ten mniejszy mniej pijany wybełkotał...Panie kapitanie - u nas zaczyna już brakować...Celnik zwinął wszystkie kółeczka do szuflady biurka, co oznaczało, że jest to towar skonfiskowany. Z sześciu butelek markowej czeskiej vodki Beherovka jaka postawili na ladzie, dwie odłożył do pancernej szafy i mruknął - możecie iść...Teraz przyszła kolej na mnie...Pokazałem paszport dla nieletnich i plecak z cukrem...mruknął - jak będziecie tak dalej nosić ten cukier, to czeski Cieszyn nie będzie miał za chwile czym herbaty, albo kawy słodzić. A co mnie to - pomyślałem...Korony masz - spytał ? No mam od babci 50 koron - a jak babcia się nazywa - Helena Novak - mruknął, szkoda, że nie Vondrackova - głupio sie uśmiechnąłem - machnął ręką , co było wskazówką dla mnie, że mogę iść...Poczułem ponownie ostry zapach wędzonego boczku jakim nasiąknęła strażnica Celna Straży Granicznej Czechosłowacji na moście Przyjaźni w Cieszynie i pomyślałem o paniach za mną, które podchodziły do Celnika...oj będzie się działo...Przeszedłem mostem Olzę i na polskim posterunku celnym pokazałem tylko paszport i byłem już w domu, czyli polskim Cieszynie.Pod Zamkowym Wzgórzem stała starsza siostrzyczka z przygotowanym pojedynczym kwiatuszkiem na eksport do Czechosłowacji. Poczekamy chwilę - mówię do niej, aż wyjdą moje sąsiadki z kolejki.Czekamy 15 minut, pół godziny. Nagle wyskoczyły ze Strażnicy takie rozczochrane i zapłakane, że siostrzyczka z wrażenia dała dyla na miasto. Podszedłem do nich i pytam co się stało? Młodsza ryknęła mi prosto w ryj - zabrali wszystko - Ale jak ? No jak, celnik ? Oddał nas w ręce celniczki, a ta zabrała za parawan i kazała się rozbierać....młoda w płacz...rozebrała nas i skonfiskowała małpa cały towar...szynka i boczek, to mały pikuś...Tylko jak się ubraliśmy, celnik kazał nam podejśc do siebie i na ostatniej stronie paszportów pierdolnął pieczątkę z zakazem przekraczania granicy do Czechosłowacji...cdn... Auto elektryczne Pomimo,że od dziesięcioleci uważa się go za przyszłość motoryzacji, wciąż łatwiej spotkać go na światowych wystawach samochodowych niż na ulicach... Samochód elektryczny
... zobacz,look: www.krzycholus.wordpresscom
Energia elektryczna będzie zawsze dostępna, chociażby dlatego,że umiemy ją dobrze produkować i to z wielu różnych źródeł.Gdy skończy się tania ropa, prąd będziemy wciąż produkować z węgla, czy energii jądrowej. Samochód poruszający się bezszelestnie,bez skrzyni biegów, sprzęgła,układu wydechowego. Marzenie kierowcy! Wieczorem parkujesz swoje Auto elektryczne w garażu, podłączasz go do gniazdka na odbiór nocnego prądu, a rankiem odpinasz kable i wyruszasz w kolejną swoją trasę - elektryczną autostradą. Autostrada elektryczna, to taka, na której co kilka kilometrów rozmieszczono stacje ładowania baterii pojazdów. Nie masz więc problemów z przejechaniem dłuższej trasy.Podjeżdżasz, podpinasz kable, wypijasz kawę i po 15 minutach wyruszasz w drogę ! A w Polsce w tej dziedzinie - nie robi się nic !
Subskrybuj:
Posty (Atom)